Świętochłowice - Forum bez polityki https://forum.swietochlowice.biz/ |
|
Nasze rabsiki. https://forum.swietochlowice.biz/viewtopic.php?f=9&t=296 |
Strona 1 z 1 |
Autor: | Hajduk [ 18 lip 2014, 6:23 ] |
Tytuł: | Nasze rabsiki. |
Grasowali w naszych okolicach a mało kto o nich pamięta. A teroz wom łopowiem ło dwóch rabsikach, ło kierych chodzom roztomajte godki, to ło Pistulce i Eliasie. Dzioło się to wszystko zaroz po wojnie w 1870—1871 roku (starsi godajom tyż na nią zibcichajnonzibcich). Ludzie godali, że Pistulka, kieremu na miano było Karlik, pochodził z robotniczego stanu, z kolonii, co się nazywała po naszemu Huta Antonii, to tam kasik koło Kochłowic. Mioł łon bardzo piykny fach w rękach, bo był wyuczonym ślosarzem, ale zamiast zomki naprawiać, to łon je woloł łotwiyrać tak, aby go żoden nie widzioł. Nabroł do tego taki wprawy, że nie było nikaj takiego zomka, kierego by łon nie łotworzył. Kaj ino spomiarkowoł, że mo takie ,,złote rączki", ciepnął robota u swojego majstra i przekludził się do Gliwic, kaj zamiast robić zaczął łokradać bogate sklepy. Powodziło mu się bardzo dobrze. Aby zwiyść siandarów, łotwarł mały warsztat ślosarski i tam w dzień robił, a w nocy chodził kraść, ale ino po bogatych domach. Jak mioł piniendzy za dużo, to rozdowoł je biydokom, kierych jak zawsze wszędzie jest pełno, a ci za to łostrzegali go na kożdym kroku. Ale gliwickie siandary gibko wywoniali, kim łon jest i chcieli dobrać się do jego skóry, wtedy łon pichnął z Gliwic i przylozł tu do nos, do Katowic. Dobroł do siebie sporo kamratów, takich samych jak łon som i wszyjscy zaczli rabsikowanie. Ten Pistulka nie dość, że umioł dobrać się do kożdego zomka, ale potrafił tyż dobrać się do kożdy dziołchy abo młody niewiasty, jak mu się ino jako spodobała. To było jego nieszczęście, bo sami przeca wiycie, że tam kaj baba się pokoże, tam zaroz z nią przychodzi zły dzień. I tak tyż było z Pistulką, ale ło tym powiem potem. W Bytomiu Pistulka spiknął się z drugim śląskim rabsikiem niejakim Eliaszem, kiery pochodził ze wsi Malina wele Opolo. Ten Eliasz był za masarza, mioł nawet swój sztand z mięsem i jeździł po targach, jarmarkach i łodpustach ze swoimi krupniokami i inkszymi jeszcze wusztami. Ale tyż mu się to zbrzydło. Capnął piykno robota w cegielni za majstra, bo mioł wrodzone zamiłowanie do reskiyrowanio. Wtedy to dobrze mu się powodziło, ale wiycie jak to jest na tym naszym świecie — jak się mosz dobrze, to chcesz się mieć jeszcze lepi. Tak tyż było z Eliaszem. Pochatrusił się z właścicielem cegielni, bo ten nie chcioł mu dać poprawki do jego myta i jak się tak zaczli wadzić, to Eliasz, kiery był bardzo porwany, a do tego pierzynem mocny, trzasknął w pysk tego właściciela tak, że ten łod razu wykopyrtnął się na ziemia i już był fertig. Eliasz wyciągnął z kapsy zabitego klucz łod kasy, łotworzył jom i zebroł wszystkie piniondze i uciekł. Ale siandary i krimy zaczli go zaroz szukać i sznupać po wszystkich kątach, aby go ino znojść. Wtedy Eliasz przedostoł się do Bytomia, kaj zebroł sporo banda roztomajtych lompów i chacharów i zrychtowoł z nich festelno banda. Rabowali wtedy kaj ino popadło, bogaty czy biydny, wszystko jedno. Niekiedy to nawet łostatnio krowa abo wieprzka z chlywika wyciągali. Żoden z tych rabsików ani za fenig ni mioł ludzkiego sumienio. Jak Eliasz spotkoł się z Pistulką, to zaroz założyli wspólno banda, kiero nazwali ,,Przyjocielskiem towarzystwem dobroczynności". Zrychtowali nawet własny statut, w kierym były spisane wszystkie zbójeckie przykazania, aby kożdy rabsik wiedzioł co może robić, a czego ni może. Nojważniejszym przykazem było posłuszeństwo dlo swoich wodzów, a za jego niewypełnienie kożdy zostoł srogo ukarany. Fto zaś zdradził swoja banda, zostoł natychmiast zażgany nożami. Kożdy rabsik musioł wtedy żgnąć nożem tego zdrajcę. Jak się łobydwie bandy spichły ze sobą, to było ich wtedy z pięćdziesiąt chłopa. Główno kwatera była w lesie między Dębym a Chorzowem, na tak zwanym Bederowcu, kaj stamtąd wyruszali na rabsikowanie. Jednego razu łobmyśleli wielki skok na budynek generalny dyrekcji Tielle-Winckler w Katowicach, skąd wynieśli pierzynem wielko kasa pancerno, kiero wsadzili na fura zaprzągnięto w śtyry konie i wywieźli do lasa. Pierońskie larmo było wtedy w całych Katowicach. Powiem wom jak to było. Pistulką z Eliaszem i jeszcze z dwoma rabsikami łobmyśleli cały plan. W nocy banda wlazła do biura, kaj ino w kantorku wachowoł jeden stary wachtyrz, w dodatku kulawy, kierego rabsiki związali bez żodnego larma, a potem wywlekli w pole i położyli w kartoflisku. Zostawili przy nim jednego rabsika, a reszta poszła nazod do miasta, aby pomóc w transportowaniu kasy, bo trza wom wiedzieć, że ty kasy nie dało się tak lekko łotworzyć, przez to trza było jom cało wynieść i wsadzić na fura. Tak tyż zrobili i wywieźli cało kasa aże pod som Józefowiec, kaj dopiero brechsztangami udało się jom łotworzyć. Znaleźli tam pieronem dużo złota i strzybła, i bardzo dużo piniendzy w złotych markach, a wszystkie papióry firmowe i inne akcyje to spolili. W tym czasie szoł tamtędy niejaki Szmajda, tyż stary rabsik, ino taki, kiery krodł na własno ręka. Gnoł na powrozie krowa, kiero ukrodł jakiemuś chałupnikowi z Dębu. Jak łon ino łobejrzoł ogień, to podlozł ku Pistulce Eliaszowi i zażądoł spółki w podziale, bo jak niy, to zamelduje siandarom. Pistulka łod razu trzasnął go w pysk, a Eliasz żgnął go nożem. Potem wszyjscy rabsicy, wiela ino ich było, tyż go kożdy dziabnął. Zostawili fura z wyprzągniętymi koniami i ta krowa, kiero ukrodl Szmajda, rozbito kasa i kupa papiórów do połowy spolonych i łobładowani złotem, strzybłem i piniondzami, poleźli do lasa do swoji kryjówki. Ten rabsik, co pilnowoł powiązanego wachtyrza, łodwiązoł go i pedzioł mu, aby siedzioł cicho, a dopiyro jak na farnym kościele piźnie siedem rano, może wstać i iść na swoja wącha i zameldować, kaj ino chce. Rabsik poszoł do lasa, a stary wachtyrz potulny jak królik dali leżoł w kartoflisku i czekoł, aże na kościele piźnie siedem. Ledo tyż ino pizło, zaroz poderwoł się i polozł do miasta, kaj narobił dużo larma, aże pół Katowic się zleciało. Siandary zaroz wysznupały ślady kół łod fury, kiere prowadziły w strona Józefowca. Szli nimi aże trefili na zostawiony wóz z pustom kasom i zabitego rabsika. Krowa pasła się niedaleko, a konie same poszły do swojego gospodarza skąd zostały ukradzione. Do dębskiego lasa siandary boły się wlyźć, więc zaroz tyż zawróciły nazod do Katowic. Firma Tielle-Winckler wyznaczyła festelno nagroda za pokozanie kryjówki rabsików. Dużo ludzi połaszczyło się na te piniądze i zaczli sznupać na własno ręka po całym lesie, ale już żoden z nich nie wrócił do dom, bo rabsiki mieli łobstawiony cały las i kaj się ino fto pokozoł, zaroz go gruchli. Dopiyro po jakimś czasie udało się policyji wpadnąć na trop Pistulki i Eliasza, a było to tak. Na łodpuście w Bogucicach, na kiery zjyżdżały się ludzie ze wszystkich sąsiednich parafii, było bardzo dużo roztomajtych karasolów, budów cyrkowych, kupa dziadów, kierzy przyleźli aże zza Brynicy i Galicyji, handlyrzy i złodziejów, bo tych to nikaj nie brakuje. Niejaki Szablicki, kiery trzymoł buda cyrkowo z tresowanymi niedźwiedziami i małpicami podsłuchoł roz, jak jakieś dwie młode kobiyty rozprawiały ło Karliku Pistulce. Szablicki nadstawił ucha i dowiedzioł się, że Pistulka siedzi u niejaki Wróbliny, kiero z nim trzymała. Jak już wszystko usłyszoł, migiem polecioł na policyjo i ło wszystkim zameldowoł siandarom, kierzy zaroz przylecieli, capli te dwie dziołchy, kiere wtedy musiały wszystko blank dokładnie łopedzieć. Policyjo tyż zaroz łobstawiła cały dom łod Wróbliny, ale Pistulki już tam nie było, bo zdążył zwioć przez komin na dach i prysknął w pole i udoł się do inkszy swoji lipsty. Wróblino, kiero była pierzynem zazdrosno, choć przeca miała swojego chłopa, podziała siandarom, że Pistulka na pewno uciekł na Wełnowiec i tam siedzi u swoji drugi lipsty. Siandary tyż zaroz łobstawili domek we Wełnowcu, niedaleko stary baszty, wpadli do miyszkanio, ale Pistulki tyż już tam nie było, bo zdążył uciec w dąbski las. Policyjo zawarła wtedy do herestu wszystkie kochanki Pistulki, kierych mioł sporo i niejeden sułtan turecki by mu pozazdrościł takich szumnych dziołchów. Ta łostatnio lipsta z Wełnowca siedziała w łosobny celi w hereście w Bytomiu pod czujnym lokiem siandarów, kierzy chcieli się koniecznie dowiedzieć, kaj się znajduje kryjówka rabsików. Podsadzono wtedy do jej celi jakoś inkszo, młodo herestan-ka, kiero była policyjnom agentkom i ta tak szprytnie umiała wyciągnąć z ni wszystkie tajemnice i dziołcha zwierzyła ji się i podziała ło kryjówce Pistulki. W tym samym dniu Pistulka znojdł się w hereście w Bytomiu. Na rozprawie w sądzie, jak dowiedzioł się fto go wsypoł, wcieknął się i chcioł zamordować swoja staro lipsta, chociaż był związany ketami. W hereście rozpoczął głodówka, kiero skończyła się jego śmierciom w roku 1878. Cały dzień by trza było, aby wszystko łopedzieć blank dokładnie ło tych łobydwóch rabsikach. Chcą wom jeszcze choć trocha pedzieć, aby zakończyć ta historyjka, a reśta to powiem' za inkszym razem. Choć Pistulka zostoł chycony i zawarty, to Eliaszowi udało się uciec i dość długo ukrywoł się u różnych ludzi. Swoje piniądze i złoto zakopywoł w roztomajtych miejscach w Katowicach, Bogucicach, Dębie, Dąbrówce, a nojwięcy na Drajoku kole Rawy i na „Hermersyngu" za Bogucicami, kaj som wielkie doły i góry, kiere ludzie nazywajom „Alpami". Siandary capli Eliasza w Czornym Lesie kole Bytomia. Łobydwa bandyty zostali skazani na kara śmierci, ale w tym czasie cysarz Wilhelm I nie podpisywoł wyroków śmierci, przez to łobydwa rabsiki zostali skazani na dożywotny cuhthaus. Eliasz umarł w hereście w Raciborzu na zapolenie płuc, po przesiedzyniu 37 lot, w 1913 roku. A Pistulka, to już wiecie. Fragment książki Augustyna Feliksa Halotty pt. „Śląskie bery, bojki i opowiastki z dawnych lat” Wyd. „Śląsk” 1984. http://www.lesnica.pl/lok...20rabsikach.pdf Więzienie z 1892 r. ponure,z zewnątrz jak o od środka wykonywano tam wyroki śmierci do 1920 przez powieszenie jak i ...ścięcie toporem na dziedzińcu ( tyn dziedziniec żech kiedyś widzioł,ale niy miołech pojęcia że tam dokonoł żywota Pistulka).Wykonano tu wyrok na zbóju Karolu Pistulce( 1876), 1920-zginęła w swej celi w tajemniczych okolicznościach działaczka harcerska i kurierka powstańcza, zatrudniona w Polskim Komitecie Plebiscytowym – Pola Maciejowska. Powinno to być wpisane w rejestr zabytków. Więzienia tyż poradzili budować Załącznik: S7309512.JPG [ 187.55 KiB | Przeglądany 50865 razy ] Załącznik: S7309513.JPG [ 206.68 KiB | Przeglądany 50865 razy ] Załącznik: S7305532.JPG [ 191.11 KiB | Przeglądany 50865 razy ] Załącznik: S7309510.JPG [ 192.67 KiB | Przeglądany 50865 razy ] Między Chorzowem a Bytomiem tyż rabowoł a skarby zakopoł w okolicy tych stawów obecnie rekultywowanych.Być może pomyloło to się z innym rabsikiem ale teroski do tego niy dojda. A byli to rosłe chopy,ich wizerunki som przy jednym z wejść zamku pszczyńskiego Załącznik: S7301879.JPG [ 154.39 KiB | Przeglądany 50865 razy ] Załącznik: S7301880.JPG [ 161.83 KiB | Przeglądany 50865 razy ] Załącznik: S7301881.JPG [ 237.03 KiB | Przeglądany 50865 razy ] Ino kery jest Karol a kery Eliasz. |
Autor: | eda [ 18 lip 2014, 10:13 ] |
Tytuł: | Re: Nasze rabsiki. |
No toś gryfno epistola napisoł. Dziynkuja Ci, że cufalym mogżech sie zaś czegoś nowego wyzwiedzieć. |
Autor: | Hajduk [ 18 lip 2014, 13:37 ] |
Tytuł: | Re: Nasze rabsiki. |
eda pisze: No toś gryfno epistola napisoł. Dziynkuja Ci, że cufalym mogżech sie zaś czegoś nowego wyzwiedzieć. Ciesza sie jak diobli Na poprzednim tyż było ino więcej napisane,jo dysponowołech ino tym,a to ciekawa lokalna historia w dodatku prawdziwa. |
Autor: | Hanek [ 02 sie 2014, 13:59 ] |
Tytuł: | Re: Nasze rabsiki. |
Trocha tych agyntow boło 27 kwietnia 1853 roku w Tworogu, w rodzinie Franciszka i Marii Sobczyków, przyszedł na świat syn, który na chrzcie otrzymał imię Carl czyli po naszymu Karlik.Jak boł dzieckiym niczym sie niy wyróżnioł i tak boło aż go zaciągli do wojska.Tak sie nauczoł tak strzylać co chnet łostoł wyborowym strzelcym i zostoł przedstawiony samymu cesarzowi Wilhelmowi I.Po wojsku imoł sie różnych zajęć ale nic mu niy pasowało a jesć trza było.Wojsko go wyszkolyło w strzylaniu to sie zacon łazić po lasach i trzebioł to co boło pańskie W tym czasie kłósownictwo boło tympione bo magnaty jedyn przed drugim sie chwolyli wto mo wiyncy zwierzyny bo może jakiś kaiser do sie zaprosić na łowy. Sobczyk narazioł się mocno tamtejszym leśniczym, kierzy zaczęli go ścigać bez miłosierdzia. Wreszcie go dopadli i w rezultacie eks-snajper trafił za kratki.Od grudnia 1880 do roku 1892 przesiedział 9 lat z okładem. Wyszedł na wolność z mocnym postanowieniem poprawy – chciał żyć i pracować jak normalny człowiek. Znów jednak złośliwy los zaczął mu rzucać kłody pod nogi. Roboty nikaj niy dostał, więc… zaczął robić to, na czym się znał. Wraz z dwoma kolegami po fachu: Pigullą i Samolem ponownie zaczął kłusować i ukrywać się w lasach między Koszęcinem, Lublińcem i Świniowicami.Teroz jednak Karol boł bardzi łostrożny i w danym rejonie przebywoł yno gora trzi dni.Rozległe niegdyś kompleksy leśne gmin Świerklaniec, Tarnowskie Góry i Miasteczko Śl. stanowiły własność księcia Henckel von Donnersmarck ze Świerklańca, zaś lasy dzisiejszej gminy Tworóg, Kalety aż po Koszęcin, Boronów i Woźniki, należały do przedstawicieli rodu Hohenlohe ze Sławięcic i Koszęcina.Knieje te obfitowały w dziką zwierzynę, toteż nieraz odbywały się tu wielkie polowania. Częstym gościem śląskich magnatów był cesarz Wilhelm II. Wielokrotnie uczestniczył w polowaniach u księcia Hohenlohe w Sławięcicach, u księcia Hochberga w Pszczynie, hrabiego Renarda w Strzelcach, czy hrabiego Thiele-Wincklera w Mosznej. Kilkakrotnie gościł także w Świerklańcu. Skoro som kajzer upodobał sobie łowy w górnośląskich ostępach, nic dziwnego, że wykazywano szczególną troskę o pogłowie zwierzyny.Hrabia na Świyrklańcu za zabicie kłósownika dowoł przymia 10 marek, tak chcioł opanować kłósownictwo Inksi magnaci tyż walczyli z kłósownikami na cołego.Boł taki czas co nawet wojsko a konkretnie 6 Batalion Strzelcow z Oleśnicy sprowadziyli coby chycić Sobczyka Wojsko na nic sie jednak zdało bo ich rolowoł jak chcioł.Tyn z Koszyncina podbioł cyna za gowa Karola do 500 marek. Sobczyk w tym czasie grasował w lasach wokół Rud Raciborskich, tam też szczególnie zasłynął jako kłusownik i skutecznie uprzykrzoł życie księciu Victorowi II Hohenlohe-Schillingfürst. Któregoś zimowego dnia pewien stary górnik, mieszkający w Świniowicach, a pracujący w Zaborzu, przyjechał w sobotę pociągiem i szedł piechotą z Tworoga do Świniowic przez las. Nagle spomiędzy drzew wyszedł nieznajomy mężczyzna i dołączył do idącego. Wyciągnął z kieszeni ćwiartkę samogonu, utrącił szyjkę od butelki i poczęstował przygodnego towarzysza marszu. Ten, najwyraźniej z obawy, nie śmiał odmówić i tak nawiązała się rozmowa. Idąc gawędzili o tym i owym, aż przed Świniowicami, kiedy las się kończył, nieznajomy oznajmił, że musi wracać. Dopiero wówczas górnik odważył się spytać, gdzie mieszka jego rozmówca. „W lesie!” – padła odpowiedź. „A nie boicie się Rabsika?” Nowy znajomy roześmiał się i powiedział, że nie, bo on nim właśnie jest, po czym zniknął w gęstwinie. Zima Roku Pańskiego 1895 była bardzo sroga; trzaskające mrozy sprawiły, że nocą 20 stycznia skostniały Sobczyk powrócił z lasu do swojego lokum w Nowej Wsi, które wynajmował u gospodarza, niejakiego Lorenza Ksienzyka. Niestety, popełnił błąd, ponieważ nie przewidzioł, że łasy na pieniądze gospodarz jeszcze tej samej nocy zakabluje go w miejscowym urzędzie gminy i skwapliwie zgarnie 500-markową nagrodę. Tworogowski żandarm Fieber nie zwlekając zorganizował obławę, w której wzięło udział dwóch gajowych: Paul Broll i Johann Myrczyk oraz kilku silnych mężczyzn pracujących w lesie: Johann Dramski, Poloczek i Mrozik. Około godziny 23.00 Fieber wezwał przez zamknięte drzwi Rabsika, żeby się poddał. W odpowiedzi kłusownik z okna poddasza otworzył ogień: zranił (jak się okazało śmiertelnie) Brolla, a następnie zastrzelił Fiebera, co widząc pozostali citli do lasa. Chociaż nad głową Sobczyka gromadziły się coraz czarniejsze chmury, on zdawał się tym zbytnio nie przejmować Już zaplanowoł zymsta ale musioł troch odczekać.Minęły trzy miesiące i nastała wiosna. Rankiem 30 marca 1895 r. zdradziecki gospodarz wyszedł do pracy w pniowieckiej prochowni. Nie wiedział, że za mostem na Granicznej Wodzie, między Nową Wsią i Cegielnią, czyhał na niego Rabsik. Ujrzawszy ofiarę krzyknął: „Ksienzyk, ty podły zdrajco!”, po czym dwukrotnie doń strzelił, trafiając w ramię i w brzuch.Postrzelony ostatkiem sił dowlókł się do zagrody niejakiego Grunera; ten zawiózł go furmanką do domu, gdzie Ksienzyk zmarł kwadrans po dwunastej. Umierającego denuncjatora zdążył jeszcze przesłuchać tworogowski wójt, Stahr. Od tego czasu Sobczyk był poszukiwany nie tylko za kłusownictwo, ale przede wszystkim za trzy morderstwa. Tym razem władza państwowa i książę Karl Gottfried zu Hohenlohe Ingelfingen osobiście, wyznaczyli za wskazanie lub pojmanie przestępcy niesłychaną na owe czasy nagrodę w wysokości 5300 marek W maju 1895 r. sędzia śledczy przy Królewskim Sądzie Ziemskim w Bytomiu, wysłał list gończy, w którym opisuje Rabsika. Zgodnie z deskrypcją, Sobczyk liczył sobie 42 lata, mierzył 172 cm, włosy miał ciemne, a sylwetkę smukłą; nosił wąs, krótką bródkę, miał niskie czoło i lewe oko mu ciągle mrugało. Zaznaczono także, że codziennie zmienia ubranie. W międzyczasie robotnik leśny, Johann Dramski z Tworoga, który brał udział w styczniowej obławie, awansował na gajowego. Pewnego razu, całkiem przypadkowo, dwaj przeciwnicy spotkali się oko w oko i… w jednej chwili przyłożyli sobie nawzajem broń do skroni. Pierwszy odezwał się Sobczyk, mówiąc, że Dramski ma być rozsądny, opuścić broń i odejść, a nic mu się nie stanie. Na szczęście gajowy, najwidoczniej pomny smutnego losu kompanów, zastosował się do dobrej rady. Oczywiście natychmiast wszczęto poszukiwania, ale Rabsik, jak wiele razy wcześniej, przepadł jak kamiyń w woda .W Tworogu przy zamku mieszkał znany i szanowany w okolicy felczer-znachor, Ludwig Rumpel. Nie bez powodu przypuszczał, że znana mu żona Sobczyka, Franciszka, pozostaje z mężem w kontakcie. Mając na względzie zawrotną sumę nagrody, postanowił spróbować szczęścia. Zaproponował jej, że jeśli dostanie ubitego jelenia, to postara się o paszport, dzięki któremu Rabsik mógłby zbiec do Rosji, a później i dalej. Dodajmy, że do granicy w owych czasach było stamtąd zaledwie ok. 40 km. Ryba chwyciła przynętę. Kłusownik przystał na tę propozycję, ponieważ od dłuższego czasu ziemia paliła mu się pod nogami. Nocą z 15 na 16 lipca 1895 r. Rumpel dobił targu z Rabsikiem butelką wina, którą sam postawił. Niestety, tak czujny dotąd Sobczyk nie podejrzewał, że w winie był proszek usypiający i wpadł w zastawioną pułapkę. Podstępny felczer załadował śpiącego jak kamień delikwenta na tragacz (taczka do gnoju) i dostarczył na posterunek policji. Kłusownik-morderca został osadzony w słynnym bytomskim więzieniu, które po niedawnej przebudowie było jednym z najnowocześniejszych i największych w całych Niemczech. Dodać tu trzeba, że bytomski sąd przysięgłych (Schwurgericht) był najpoważniejszą tego typu instytucją w tej części Śląska, wspólną aż dla czterech powiatów: bytomskiego, gliwickiego, lublinieckiego i pszczyńskiego. Także i okazały, istniejący do dziś neorenesansowy budynek sądowy, wybudowany w miejsce wyburzonego w 1894 r. poprzednika, był świadectwem kluczowej roli Bytomia na Górnym Śląsku w tamtejszych czasach.Hajna doł zdjęcia a jo yno dopowiym coch tam pora ray boł driny ale niy jako aresztant. ot trafioła sie tam robota Podczas rozprawy sądowej w dniach 30.IX-1.X 1895 r. Sobczyk przyjął taktykę nie rozumienia języka niemieckiego. Widząc to sędzia Sperlich wiele się nie zastanawiał i sprowadził tłumacza niemiecko-polskiego, radcę kancelarii o nazwisku Schwingel. Zdesperowany aresztant prawie nic nie jadł i ciągle powtarzał: „a to piękny figiel, leśniczowie z Tworoga napiją się teraz prawdziwego wina, żem się dał tak schwytać”. Prokurator i służba więzienna mieli poważne obawy, by Sobczyk nie zmarł z głodu przed wydaniem wyroku. Prokurator nawet zachęcał go do jedzenia, pocieszając, że być może wyrok zostanie zamieniony na długoletnie więzienie. Przed jego ogłoszeniem Rabsik chwycił się ostatniej deski ratunku: napisał list do Kaisera Wilhelma II z prośbą o ułaskawienie, powołując się na bezpośrednią znajomość z jego dziadkiem, Wilhelmem I. Jak było jednak do przewidzenia urzędnicy tak pokierowali listem, że cesarz otrzymał go już po wykonaniu wyroku. Wiedzieli co robią, bowiem dowiedziawszy się o sprawie władca wielce się zdenerwował, że nie mógł sam zdecydować o losie „znajomego” swego dziadka. W tej sytuacji wyrok był łatwy do przewidzenia. Osamotniony Sobczyk nie uwierzył w niewinność żony - do końca był przekonany, że była w zmowie z Rumplem. W liście pożegnalnym nawet nazwał ją Judaszem |
Autor: | Hajduk [ 02 sie 2014, 20:45 ] |
Tytuł: | Re: Nasze rabsiki. |
"Podczas rozprawy sądowej w dniach 30.IX-1.X 1895 r." Czyli już w tym nowym w kerym żech niy boł.Ale byłech w tym hereście i tyż niy jako aresztant. Ech,jakbych wtedy wiedzioł że tam Pistulki na dzińcu wykończoł kat. Załącznik: S7309494.JPG [ 105.85 KiB | Przeglądany 50801 razy ] Załącznik: S7309492.JPG [ 175.59 KiB | Przeglądany 50801 razy ] Załącznik: S7309495.JPG [ 147.12 KiB | Przeglądany 50801 razy ] No ale wtedy nie miołech aparatu,a terfić tam skisz tego że mom aparat i wym o Pistulce nie mom zamiaru |
Strona 1 z 1 | Strefa czasowa UTC+1godz. |
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Group https://www.phpbb.com/ |