Namawiałam wczoraj na pójście do kina na "Listy do M2" i ... poszliśmy z małżonkiem
Sporo mam przemyśleń i wniosków, tak na gorąco. Od razu mówię, że nie żałuję, że poszłam, bo jak to na komedii romantycznej, trochę wzruszeń było, trochę śmiechu, miła dla ucha ścieżka dźwiękowa, świąteczne dekoracje. Jednak szkoda, że głównym tłem zdjęć w filmie była galeria handlowa, a w finałowych Wigiliach uwypuklone zostały niemal tylko prezenty. Komercha jak się patrzy...
Podobnie jak w pierwszej części Listów do M, fabułą była składanka przedświątecznych epizodów z życia różnych osób. Miał to być kalejdoskop typowych ludzkich losów w naszej aktualnej rzeczywistości. W pewnym momencie smutno mi się zrobiło, gdy uświadomiłam sobie, że właściwie wszyscy dotknięci są jakimś problemem. Ale takie pewnie nastały czasy...
W każdym razie brakowało mi w filmie istoty Świąt Bożego Narodzenia, tak chociaż na marginesie, tak troszeczkę. I w związku z tym stwierdzam, że więcej jest "świąt w świętach" w filmie "Kevin sam w domu", niż w "Listach do M2"...
Załącznik:
Listy do M.jpg [ 246 KiB | Przeglądany 34043 razy ]